BOGDAN ARNOLD
Katowice (1966-1967)
![]() |
Bogdan Arnold |
Bogdan Arnold urodził się w 1933 roku, w Kaliszu. Pochodził z zamożnej rodziny inteligenckiej. Mając niespełna 18 lat, zawarł pierwszy związek małżeński (nieco więcej danych o młodości Arnolda zawiera przedstawiona dalej opinia biegłych). Rozpadł się on z powództwa małżonki. Przyczyną było nadużywanie alkoholu przez Arnolda i znęcanie się nad żoną. Wówczas, Bogdan przez jakiś czas żył w konkubinacie. Partnerka urodziła mu dziecko. Związek rozpadł się z tych samych powodów, co małżeństwo. Dwa kolejne związki małżeńskie, spotkał ten sam los. Przyczyna zawsze ta sama – brutalność.
Od 1960 roku zamieszkał w Katowicach. Cieszył się tam stosunkowo dobrą opinią, pochodzący z tzw. dobrej rodziny, rozwiedziony i samotny. W pracy nie sprawdzał się, choć był dobrym fachowcem. Często przychodził do niej w stanie nietrzeźwym i lekceważył swoje obowiązki. Tym samym, często musiał zmieniać pracę. Raz był karany za kradzież. Został skazany na karę więzienia w zawieszeniu. Kilka razy karany był również za uchylanie się od płacenia alimentów (miał troje dzieci).
Istotne tutaj wydarzenia z życia Arnolda, odtworzono 8 czerwca 1967 roku po doniesieniu na milicję, następującej treści: „Zza drzwi mieszkania nr 9 wydobywa się trudny do wytrzymania fetor. Szyby oklejone są papierem, a okna po zewnętrznej stronie obsiadły roje much”. Na miejsce udał się patrol milicji. Wezwano również straż pożarną. Nie chcąc wyłamywać drzwi, jeden ze strażaków wszedł na dach, a stamtąd, opuszczając się po linie, odblokował toporkiem okno. Po odkryciu przyczyny fetoru, wycofał się. Do wnętrza mieszkania wkroczyła milicja:
„Pod parapetem leżały ludzkie zwłoki w stanie daleko posuniętego rozkładu. W łazience stała duża drewniana skrzynia murarska obita cynkową blachą. W jej wnętrzu ujawniono kilka ciał. Nie mogliśmy określić płci, ani nawet liczby zwłok. W cuchnącej, rozkładającej się ludzkiej tkance ruszały się tysiące larw, poczwarek, owadów. Spod wanny wystawało owinięte w gazetę podudzie. Weszliśmy do kuchni. Na piecu stał garnek. Wiedzieliśmy już, co będzie w środku… na powierzchni gara pływała rozgotowana ludzka głowa. Na stole tykał budzik. Obok niego leżał mokry pędzel do golenia. Nie mieliśmy wątpliwości, że tutaj cały czas ktoś mieszkał”.
W schowku znaleziono drewnianą skrzynię obitą blachą. Była ona przykryta szczelnie ceratą i dodatkowo stała na niej skrzynia od tapczanu. Jak się można domyślić, wewnątrz była również odrażająca masa i części ludzkich szkieletów. Znaleziono także dwie czaszki. Obok wanny leżały zawinięte w gazetę dwie kości lewego podudzia, zaś w kotle do prania bielizny znaleziono następną głowę. Po mieszkaniu porozrzucana była także duża ilość damskiej bielizny, ubrań i torebek.
Ustalono, kim był najemca. Sprawa była o tyle łatwa, iż milicja wiedziała, kogo szukać. Zresztą Bogdan Arnold tylko początkowo ukrywał się. Później, sam się ujawnił. 14 czerwca zgłosił się do portierni Zakładów Cynkowych informując, kim jest. Po chwili został aresztowany.
8 czerwca, kiedy milicja dokonywała rewizji mieszkania, stał pod kamienicą wśród tłumu. Wracał wtedy z pracy i gdy zobaczył, że odkryto zwłoki, zbiegł. Kupił kilka win i pojechał na hałdy węglowe do Wełnowca. Chciał popełnić samobójstwo lecz, jak później zeznał w śledztwie, zerwał się sznur. Przyznał się do zamordowania czterech kobiet, których ciała znaleziono w mieszkaniu i jeszcze jednego usiłowania zabójstwa. W tym miejscu, należy odtworzyć przebieg wydarzeń.
1. Maria B. (ok. 30 lat). Pierwszego morderstwa dokonał 12 października 1966 roku. W barze „Kujawiak”, w Katowicach przy ul. 27 Stycznia poznał Marię B., nigdzie nie pracującą, trudniącą się prostytucją i sutenerstwem. Pili razem, a potem Bogdan zaprosił ją do mieszkania, bo jak wyznała, nie miała gdzie spać. W trakcie spożywania kolacji, jak wynika z zeznań Arnolda, kobieta prowokowała go odsłaniając piersi i uda. Odebrał to jako propozycję odbycia stosunku płciowego. Kiedy próbował ją pocałować, zażądała 500 złotych. Arnold zdenerwował się i kazał jej wyjść. Powiedział, że nigdy nie płacił i płacić nie będzie za seks, ale Maria B. podarła na sobie odzież, zadrapała się w policzek i powiedziała, że narobi mu burdy i zabierze go milicja, po czym chciała wyjść:
„Nie chcąc dopuścić do skandalu podszedłem do niej, kopnąłem w okolicę zginania się kolan, wskutek czego B. zachwiała się. Ja chwyciłem ją przedramieniem od tyłu za szyję i rękę tę zacząłem zaciskać. Ponieważ B. broniąc się zadrapała mnie w okolicę nadgarstka, pod wpływem bólu chwyciłem leżący na kuchence młotek murarski, którym uderzyłem ją dwa lub trzy razy w głowę i poczułem, że jej ciało wiotczeje. Położyłem ją na tapczanie i spostrzegłem, że nie żyje. Byłem tak zdezorientowany, że nie wiedziałem co robić i postanowiłem wyjść na miasto. Obawiając się jednak, że ktoś odkryje zwłoki, schowałem je do tapczanu.
Przez trzy dni chodziłem pijany, a po trzech dniach, postanowiłem zrobić z tym porządek. W tym celu zabrałem z zakładu pracy gumowe rękawice i pyłochronną maseczkę. Początkowo chciałem palić części zwłok, ale nie miałem węgla, a przy drzewie to nie szło. Otworzyłem więc przy pomocy noża kuchennego jamę brzuszną, skąd wyjąłem wszystkie wnętrzności, które krajałem na kawałki i spuszczałem otworem kanalizacyjnym znajdującym się w moim mieszkaniu, zaś same zwłoki umieściłem w skrzyni drewnianej obitej od wewnątrz blachą. Dla przyśpieszenia rozkładu zwłok chciałem kupić sodę kaustyczną, ale nie mogłem jej nigdzie dostać, wobec czego kupiłem około dziesięciu paczek chloru. Rozpuściłem go i zalałem gorącą wodą. W ten sposób zapobiegłem dalszemu rozkładaniu się zwłok i tak leżały one w tej skrzyni, aż do następnego morderstwa… Obciętą głowę włożyłem do garnka z ciepłą wodą. Nie mogłem znieść tego widoku, dlatego poszedłem się napić do baru. Kiedy wróciłem, postawiłem kociołek na elektryczny grzejnik. Zasnąłem. Po obudzeniu stwierdziłem, że zawartość kociołka zagotowała się”.
2. Ludmiła G. (…). Był 22 październik 1966 roku. Zaledwie kilkanaście dni wcześniej zginęła pierwsza ofiara. Kolejnej, udało się uciec. Ludmiła wybiegła z klatki schodowej kamienicy przy ul. Dąbrowskiego 14 wprost na ulicę. Miała podarte ubranie, a ręce związane drutem. Z jej zeznań wynikało, że najpierw sprawca dusił ją ręcznikiem, potem podarł ubranie, związał dłonie i zgwałcił. Ponieważ ofiara była prostytutką, milicja zlekceważyła sprawę.
3. Kobieta (ok. 40 lat). Morderstwo miało miejsce 12 marca 1967 roku. Ofiarę Arnold poznał w barze „Mazur”. Wypili razem większą ilość wódki. Kobieta zgodziła się spędzić z nim noc. Arnold wobec tego zakupił litr wódki i zakąskę. W domu, pijana kobieta szybko zasnęła:
„Aby po przebudzeniu się tej kobiety nie było jakichś komplikacji, postanowiłem ją związać i sam zasnąłem obok niej. Na drugi dzień rano, w trakcie odbywania stosunku, kobieta będąc ciągle związana, usłyszawszy, że ktoś idzie po strychu, chciała krzyknąć, ale ja nacisnąłem ręką na jej krtań i to spowodowało śmierć.
Po wyjściu tego kogoś ze strychu zrobiłem z tą kobietą to samo, co z poprzednią, po czym poszedłem do kolegi i razem pojechaliśmy do Halemby. Później poszliśmy do nocnego lokalu, gdzie spotkaliśmy innych kolegów i popiliśmy tak, że do Katowic dojechałem ostatnim autobusem. Następnego dnia nie poszedłem do pracy i aby mieć jakieś usprawiedliwienie, postanowiłem złamać sobie palec. W tym celu owinąłem rękę szmatą i uderzyłem młotkiem. Doznałem pęknięcia kości palca. Nie zgodziłem się, aby mi palec dać do gipsu i po trzech dniach pojechałem do pracy”.
Tożsamości ofiary nie udało się nigdy ustalić. Arnold znęcał się nad nią, bił batem i pięściami, aż do utraty sił. Dokonywał wymuszonych, perwersyjnych stosunków seksualnych. Zmuszał ją, by zachowywała się, jak chciał. Zwłoki poćwiartował: odciął głowę i wszystkie kończyny. Podobnie, jak poprzednio, wnętrzności ofiary kroił na desce i wrzucał do rury kanalizacyjnej. Podobnie potraktował piersi i pośladki. Uprzednio jednak, miękkie części ciała zmielił w maszynce do mięsa. Tułów umieścił w wannie, a głowę w garnku z gorącą wodą. Garderobę ofiary spalił w piecu.
4. Stefania M. (35-40 lat). Morderstwo miało miejsce 21 kwietnia 1967 roku. Ofiarą była upośledzona umysłowo prostytutka. Sprawca poznał ją w pobliżu restauracji „Hungaria”. Już wtedy była bardzo pijana. Zaproponował jej pójście do domu:
„Spałem w nocy czujnie, by ona przypadkiem nie natknęła się na zwłoki tamtych dwóch ofiar. Rano postanowiłem tę kobietę obezwładnić i w tym celu posunąłem się do fortelu twierdząc, że muszę iść do pracy, wobec czego i ona musi wstać. Oświadczyła, że jest śpiąca i prosiła, aby jej nie wyrzucać, abym ja zamknął, a gdy wrócę, to ją wypuszczę. Powiedziałem na to, że mam obawy, bo już raz zostałem w ten sposób okradziony, owszem, mogę ją zostawić, ale żeby się zabezpieczyć przed jakąś niespodzianką z jej strony, zwiążę jej ręce. Wyraziła na to zgodę. Związałem jej ręce z tyłu i oczywiście już do pracy nie poszedłem, tylko się rozebrałem i zaczęły się orgie trwające przez cały dzień i noc, aż do południa dnia następnego (musiała tańczyć nago i prosić o odbycie stosunku seksualnego; płacz był karany uderzeniami grubego pręta; Arnold kopał ją również prądem, dotykając nóg kablem pod napięciem – w czasie przesłuchań twierdził, że podłączenie do prądu wyzwala większą ochotę seksualną). Około czternastej doszedłem do wniosku, że trzeba zawiadomić zakład, dlaczego nie przychodzę do pracy, a ponieważ trudno mi było zostawić tę kobietę w mieszkaniu, spowodowałem jej śmierć przez zaciśnięcie przewodu igielitowego na szyi”.
Ciało ofiary, podobnie jak poprzednich, spoczęło w wannie, bez głowy (była w kotle do prania bielizny) i nóg (lewe podudzie było w pakunku, a prawe leżało na dnie wanny).
5. Helga Erika S. (ok. 30 lat). Ofiara zginęła o godzinie 11:30 przed południem, 22 maja 1967 roku. Podobnie jak poprzednia, była upośledzoną umysłowo prostytutką. Tym razem Arnold zaczepił ją na ulicy, koło dworca PKP. Zmarzniętą, zaprosił do domu, by się ogrzała:
„W mieszkaniu dałem jej coś przegryźć, postawiłem ćwiartkę i położyliśmy się spać. Pomyślałem sobie wówczas, że już za dużo tego wszystkiego i powiedziałem jej, że muszę się udać do kolegi w celu załatwienia delegacji. Odpowiedziała, że można to przecież zrobić i rano. Upierałem się jednak przy swoim, a chodziło mi głównie o to, by doprowadzić do związania jej rąk. W rezultacie pozwoliła na to i oczywiście już nigdzie wtedy nie poszedłem.
Odbywałem z nią orgie jak z poprzednimi ofiarami i trwało to przez niedzielę, aż do poniedziałku (kiedy nie miała już siły, Arnold używał wykonanego przez siebie transformatora, by ją „rozbudzić”). Kiedy miałem iść do pracy, postanowiłem z nią skończyć i w tym celu udusiłem ją jej własną pończochą… Miałem możność usunięcia tak pierwszych, jak i następnych zwłok, ale ogarnęła mnie jakaś apatia i zaniechałem tego”.
Zwłoki Helgi nie zmieściły się już w wannie. Dlatego sprawca zostawił je koło okna. W czasie przesłuchania zeznał, że cieszyła go perspektywa kolejnego mordu. Żądza krwi wzrosła, kiedy okazało się, że ofiara jest rodowitą Ślązaczką: „Zorientowałem się po akcencie”. Po dokonaniu tego morderstwa, Arnold zdał sobie sprawę z tego, że odwrotu już nie ma. Wiedział, że w mieszkaniu cuchnęło tak, iż nie da się tego ukryć. Do mieszkania przychodził tylko po to, by je przewietrzyć. Mieszkał na dworcu lub w pijackich melinach.
Bogdan Arnold działał (wyszukiwał ofiary) w jednym mieście. Wobec miejsca zbrodni należy uznać, że było wąskie-zmienne. W większości dusił ofiary. Sposób jego działania i traktowania zwłok wskazuje na pewną dychotomię. Z jednej strony, w sposób zorganizowany wybierał ofiary (utrwalony sposób działania nie wzbudzający podejrzeń, w dodatku do samego końca – skrępowania ofiary – był ostrożny wobec niej samej), z drugiej, w sposób całkowicie niezorganizowany próbował pozbywać się zwłok (biorąc pod uwagę efekt końcowy – zapytany w trakcie przesłuchań, jak zamierzał w sposób dyskretny i nie zwracający uwagi innych, pozbyć się zwłok z mieszkania, nie potrafił udzielić odpowiedzi). W międzyczasie, w wyrachowany sposób znęcał się nad ofiarami. Trudno tu, wobec powyższego, sklasyfikować jego zachowanie. Model zorganizowany v. niezorganizowany, nie wydaje się być doskonały. Jakkolwiek można uznać, wobec oceny całości modus operandi, że Arnold był mordercą zorganizowanym, a sposób traktowania zwłok był niejako konsekwencją jego specyficznego stanu emocjonalnego, tj. suicydalnego (patrz dalej).
Wobec jego motywacji należy wysunąć wniosek, iż była seksualno-sadystyczna. Jednak Arnold nie był mordercą sadystycznym (nie dokonywał zbrodni z lubieżności w klasycznym jej ujęciu). Nie był też ani sadystą czystym, ani sadystą „bez wyboru” w ujęciu psychopatologii – sadyzm jaki prezentował, nie był warunkiem uzyskania przyjemności seksualnej. Arnold zatem torturował kobiety, bo ich nienawidził, w przerwach zaś gwałcił je i z tego czerpał satysfakcję seksualną, oczywiście z upodlenia kobiet również, lecz przyjemność innego rodzaju. Tym samym, oczywiście sadystą seksualnym był (kontekst), jednak jego znęcanie się nie było konieczne, by się zaspokoił (wyłania się tutaj mimochodem czynnik nienawiści do kobiet, który jest niezwykle istotny w sadyzmie seksualnym; istnieją tym samym dwie najważniejsze grupy sprawców – 1. Ci, z właściwą patologią seksualno-sadystyczną, dla których znęcanie się jest źródłem przyjemności seksualnej – tutaj za substytut stosunku czasem można uznać zadane rany, jednocześnie, czasem nie są w stanie podjąć normalnego życia płciowego; 2. Ci, którzy torturują ofiary, jednak nie zyskują przy tym wzwodu czy ejakulacji, najzwyklej nienawidzą kobiet – często mają rodziny, jak np. Joachim Knychała). Arnold należy do tej drugiej kategorii. Jak się tutaj uznaje, zabijał tylko w jednym celu, by pozbyć się „świadka” tortur i gwałtów. Był zatem sadystą-gwałcicielem i „mordercą pragmatycznym”.
Nieco więcej światła na sylwetkę Arnolda rzucają jego dalsze zeznania:
„Do chwili dokonywania morderstw, perwersje uprawiałem za zgodą partnerek. Przyszłe ofiary zwracały się do mnie z prośbą o odwiązanie rąk, a ja mówiłem, że zrobię to wtedy, kiedy uznam za stosowne. Potem biłem te kobiety i zastraszałem, przez co doprowadzałem je do całkowitej apatii, po czym były mi powolne. Innego nacisku nie stosowałem. Kazałem tym swoim trzecim i czwartym ofiarom tańczyć już wówczas, gdy widziałem, że były zmęczone, a gdy prosiły i broniły się twierdząc, że nie mają siły, mówiłem: ,Czy mam cię uczyć? Budziłem je w nocy i robiłem z nimi co chciałem, w różnych pozycjach…
Prostytutek znałem dużo. Poznawałem je w lokalach: Wojko, Hungaria, Dworcowa, Kujawiak, Mazur…
Z czwartą ofiarą było tak samo jak z trzecią, z tym, że tych zwłok nie mogłem już zmieścić w kalfasie i położyłem je pod oknem przykrywając płaszczem. Gdy po paru dniach przyszedłem do domu, zobaczyłem dużo much i postanowiłem już nic nie robić. Zakleiłem okno gazetami i zdecydowałem więcej do domu nie wracać...
Gdyby piąta, niedoszła ofiara była osobą młodszą, to też zrobiłbym z nią to, co z poprzednimi. Nie zastanawiałem się nad tym, czy tę kobietę przyprowadziłem po to, by odbyć z nią stosunek, czy po to, aby ją zamordować. Cel miałem zawsze ten sam – wyżyć się i mordować, ale co do tej piątej kobiety, to mi odeszło, bo była stara.
… Zwłoki również włożyłem do koryta, a głowę zostawiłem obok koryta i o tym zupełnie zapomniałem. Dopiero gdy szedłem do komórki po młotek, aby stłuc sobie palec, zobaczyłem tę głowę i nie mogłem sobie przypomnieć, skąd ona się tam wzięła. Chciałem ją włożyć również do koryta i w tym celu chwyciłem za włosy, ale w ręce został mi jakby skalp, tak że samą czaszkę włożyłem do Kalfasa”.
W czasie procesu przesłuchano kilkudziesięciu świadków, wśród nich byłe żony i konkubiny Arnolda. Władysława Arnold, zeznała: „Wyzywał mnie od najgorszych. Wiązał ręce i nogi drutem, a do pochwy wkładał butelki po wódce. Dopiero kiedy mnie upokorzył, osiągał satysfakcję seksualną. Bił mnie, katował, a później przytulał i przepraszał. Wtedy osiągał orgazm”. Cecylia K., konkubina oskarżonego: „Uprawiał ze mną od 2 do 5 stosunków seksualnych dziennie. Pewnego razu, gdy przyszedł do domu pijany, w ciągu nocy zgwałcił mnie osiem razy. Kazał się gryźć po plecach i piersiach”. Prostytutki, z których usług często korzystał (dopiero gdy zaczął zabijać), potwierdzały te informacje. Jedna z nich zeznała, że po sprowadzeniu do mieszkania, Arnold dusił ją ręcznikiem, podarł na niej odzież, związał ręce i nogi drutem, i dopiero wtedy odbywał z nią stosunki seksualne.
Motywem jego działania, jak sam twierdził, była nienawiść kobiet. Przekonany był wewnętrznie, że to żony wytworzyły ten „uraz”. Wobec siebie był mało krytyczny. W rozmowach nie okazywał żalu i wyrzutów sumienia z powodu zbrodni (co jest zupełnie naturalne u seryjnych morderców, bo działają tu zbyt prymitywne mechanizmy obronne i deficyty w osobowości) – oczekiwania żalu i skruchy są tu wręcz nie na miejscu i nie należy się ich spodziewać. Jakkolwiek poczuwał się do winy – w sensie świadomego działania (fragment wyznań):
„Do winy poczuwam się i zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłem, co robię, co mówię. Proszę nie uważać, że chcę się przedstawiać za niepoczytalnego. Pragnę jedynie, aby świadkowie mówili tak, jak było naprawdę. Na moje zachowanie miało wpływ szereg okoliczności, począwszy od mojego pierwszego, nieudanego małżeństwa. Potem to wszystko narastało, aż znalazło swoje odzwierciedlenie w październiku 1966, kiedy to dopuściłem się pierwszego morderstwa”.
Jego rzekomy uraz do żony zweryfikowano w toku śledztwa. Jak twierdził, żona porzuciła go, co wpłynęło na narastającą awersję do kobiet. Ustalono jednak, że to on porzucił żonę z chwilą, gdy dowiedział się, że wbrew swoim wcześniejszym oczekiwaniom, rodzice żony są ludźmi ubogimi i nie mogą córce zapewnić dużego posagu. Czynnik ten podkreślali biegli w swojej opinii.
Badania i obserwację, przeprowadzono na przestrzeni 6 miesięcy w szpitalu psychiatrycznym, w Grodzisku Mazowieckim. W trakcie badań i dowozu na nie oskarżonego, pojawiło się kilka ciekawych aspektów. W czasie konwojowania, Arnold straszył, że będzie dusił kobiety w szpitalu. Generalnie, twierdził, że jego sprawa jest „czysta”, że ma odwagę przyznać się do wszystkiego. Nie rozumiał zatem celu zaleconej diagnostyki. Przypuszczał, że skierowano go na badania, bo dokonał czynów świadomie, a to wydaje się prowadzącym śledztwo nienormalne.
W czasie pierwszych dwóch miesięcy zachowywał się poprawnie. Później zaczęły pojawiać się epizody werbalnej agresji. Był nakłaniany przez lekarzy do zgody na zabieg odmy czaszkowej (wprowadzenie powietrza do komór mózgu – zabieg niebezpieczny dla pacjenta i bolesny, ponadto służył głównie do diagnostyki onkologicznej – obecności guzów w mózgu i diagnostyki budowy komór). Na oddziale stawiał się za przykład dla innych pacjentów. Swoich pogróżek nie realizował. Ocena psychiatryczna i psychologiczna brzmiała następująco (fragment):
„W toku aktualnych badań, obserwacji i w zebranej dokumentacji dodatkowej nie dostrzeżono objawów mogących świadczyć o istnieniu procesu psychotycznego. Pacjent przeczył omamom, jego wypowiedzi nie nosiły cech urojeniowych, zachowanie w życiu codziennym nie nasuwało podejrzenia, by je dysymulował. Sugerowana przez niego nienawiść do kobiet, mająca być motywem zarzucanych mu czynów, co mogłoby nasuwać podejrzenie zaburzeń psychicznych, nie znajduje potwierdzenia.
Jak wynika z zeznań świadków, wyjaśnień jego samego i wypowiedzi w toku badań, w tym samym czasie utrzymywał on kontakty seksualne z wieloma kobietami. W miejscu pracy, jego stosunek do kobiet tamże pracujących był poprawny. Dlatego obecnie podawaną nienawiść należy uznać za wtórną racjonalizację, nieznajdującą potwierdzenia w zebranym materiale.
Dane dotyczące przeszłości Arnolda, a i obecna obserwacja, wykazały szereg odchyleń od normy, typowych dla psychopatii. Bardzo wcześnie zerwał z rodziną. Mając 17 lat wyprowadził się z domu do swojej pierwszej żony, z którą zawarł związek małżeński wbrew woli ojca. Wykazał tym tendencję do wczesnego usamodzielnienia się. W przeszłości Arnolda, daje się dostrzec swoisty brak wglądu i możliwości korzystania z okoliczności życiowych, typowe dla psychopatów. Wprawdzie twierdzi, że ukończył szkołę średnią zdając maturę, jednakże brak jest na to dowodów, a ojciec jego wręcz temu zaprzecza.
Arnold podaje, że jest elektrykiem, nie zdobył jednak tego zawodu poprzez naukę w odpowiedniej szkole zawodowej. Brak dyplomy świadczy o niewykorzystaniu przez niego możliwości intelektualnych. Jak wynika z akt sprawy, bardzo często zmieniał pracę, lekceważył swoje obowiązki, często bumelował, uzyskując zwolnienia z pracy wprowadzając w błąd lekarzy, lub podając kłamliwą motywację absencji.
Nie potrafił zorganizować sobie właściwego życia rodzinnego. Jak wynika z aktualnych akt, akt poprzednich spraw i danych, które podał w czasie obserwacji, w niedługim czasie po ślubie nastąpiły nieporozumienia pomiędzy nim, a pierwszą żoną J. Nieporozumienia te doprowadziły do rozkładu małżeństwa. Z drugą żoną zawarł związek małżeński, wprowadzając zarówno ją, jak i jej rodzinę w błąd, gdyż nie podał prawdziwych danych ze swej przeszłości. Stało się to przyczyną rozpadu drugiego małżeństwa.
Po ożenieniu się po raz trzeci, wkrótce po ślubie zaczął w niewłaściwy sposób traktować żonę. Znęcał się nad nią tak, że bała się z nim zamieszkać i to też, doprowadziło do ich rozejścia się. W międzyczasie miał konkubinę, z którą zerwał znajomość, gdy była z nim w ciąży. Później odnowił tę znajomość, w czasie odbywania kary więzienia, gdy potrzebował jej pomocy materialnej. Zarówno częste zmiany pracy, jak i nietrwałe związki małżeńskie, są wyrazem słabo wykształconych u Arnolda mechanizmów przystosowania się do podstawowych norm współżycia.
W życiu jego, obserwuje się liczne przykłady niedostatecznego poczucia odpowiedzialności moralnej, za czyny, jakich dokonywał. Wiadomo, że miał on szereg spraw o uchylanie się od płacenia alimentów, nie interesował się obu synami, był oskarżony o dokonanie kradzieży…
Był zawsze nieprawdomówny i nieszczery. Nigdy nie wyrażał żalu i nie dostrzegano u niego wyrzutów sumienia za czyny, jakich dokonał. Wszystko to wskazuje na psychopatyczne, niedostateczne wykształcenie uczuciowości wyższej.
Arnold stosunkowo wcześnie rozpoczął pełne życie seksualne i jak wynika z tego, co on podaje, był osobnikiem pobudliwym seksualnie. Około dwudziestego roku życia daje się dostrzec u niego trywialność życia seksualnego. Nie wystarcza mu już życie z żoną, miewa w tym czasie stosunki z przygodnie poznanymi kobietami i prostytutkami. Z czasem występuje u niego perwersja seksualna, nie znajduje zadowolenia w stosunkach normalnych i szuka możliwości wyżycia się w stosunkach perwersyjnych. Później, w czasie stosunków seksualnych, pojawiły się u niego elementy zadawania bólu partnerce. Z zeznań jego trzeciej żony, tego, co podała ona w wywiadzie wynika, że znęcał się nad nią w różny sposób… Dają się też dostrzec u niego cechy masochistyczne.
Wiadomo, że od 1952 roku nadużywał alkoholu, zwłaszcza w ostatnim okresie. Nie można wykluczyć możliwości, że alkohol wpłynął w pewnym stopniu na pogłębienie się cech psychopatycznych osobowości. Zarówno z akt sprawy, jak i aktualnych badań brak jest danych aby uznać, iż nadużywanie alkoholu spowodowało u niego istnienie alkoholizmu przewlekłego. Brak jest typowych zmian somatycznych. Dlatego, naszym zdaniem, należy oskarżonego ocenić jako osobnika psychopatycznego, nadużywającego alkoholu.
Jak wynika z jego wyjaśnień, jedynie pierwszego zabójstwa dokonał w tym samym dniu, w którym doprowadził ofiarę do domu i znajdował się wówczas w nietrzeźwym stanie. Podany przez Arnolda dokładny opis, jak doszło do poznania ofiary, w jaki sposób zaprowadził ja do mieszkania przeczy, by znajdował się wówczas w stanie upojenia alkoholowego atypowego, lub doznał innego rodzaju zaburzeń psychicznych. Trzech pozostałych morderstw dokonał po dłuższym czasie pobytu denatek w jego domu. W okresie tym, znęcał się nad nimi i wyżywał seksualnie. Zabójstw dokonywał już po wyżyciu się. Przebieg tych czynów opisał również dokładnie i brak jest danych aby stwierdzić, że w okresach tych występowały u niego zaburzenia psychiczne. Z zeznań świadków kontaktujących się z nim w okresie zarzucanych mu czynów nie wynika, aby wówczas takie zaburzenia u niego występowały. Istniejąca u Bogdana Arnolda psychopatia nie powodowała zniesienia ani też ograniczenia w znacznym stopniu jego zdolności rozumienia znaczenia dokonywanych czynów i kierowania swoim postępowaniem”.
W przypadku Arnolda, diagnoza jego stanu psychicznego i motywacji, wydaje się być zupełnie klarowna. Psychopatia niewątpliwie miała miejsce, a motywacja była wyraźnie seksualno-sadystyczna, który to wątek już rozwinięto. Nie dowiedziono czynów nekrofilnych (pojawiały się głosy o… kolekcjonowaniu zwłok). Można by było zatem przejść do zamknięcia analizy jego sylwetki, gdyby nie pewne subtelne elementy atypowe dla seryjnych morderców. Należą do nich: sposób traktowania zwłok oraz stan psychiczny sprawcy i jego próba samobójcza (bardzo rzadko ma miejsce).
To, co Arnold robił z ciałami ofiar, kojarzy się ewidentnie z upośledzeniem umysłowych sprawcy, a przecież go nie wykazano i nie wynika ono z wypowiedzi mordercy, a tym bardziej z „forteli”, jakie stosował wobec ofiar, by je związać. Wielu sprawców z całego świata również pozbywało się zwłok w swoich domach, lecz czynili to w sposób konsekwentny (ostateczny): rozkawałkowywali zwłoki i wywozili je z domu, zamurowywali, palili, zakopywali itd. Ich celem zawsze było pozbycie się wszelkich śladów zbrodni. Arnold natomiast zabijał, by pozbyć się „dowodów” tortur i gwałtów, lecz dalej, już sobie nie radził. Podjął nieudolną próbę spalenia i rozpuszczenia części ciała, a następnie zaprzestał działań w tym kierunku. Co więcej, sprowadził do domu nowe ofiary i postąpił podobnie. Doprowadziło to z czasem i z oczywistych powodów do niechęci, do przebywania w mieszkaniu (mieszkał w kawalerce) – tutaj wykluczyć można motyw nekrofilny, niechęć do zwłok była wyraźna. To dlatego zaczął spać na melinach, dworcu itd. Świadczy to dobitnie o tym, że Bogdan Arnold nie był w stanie zorganizować się na tym etapie zbrodni, bo jego osobowość była w dużym stopniu zdegradowana. Narzuca się tutaj zaawansowany alkoholizm, jako główna tego przyczyna. Od czasu pierwszego morderstwa zaczął więcej pić i być może zachodziła tu jakaś korelacja. Wydaje się jednak, że towarzyszyły mu jeszcze stany depresyjne i suicydalne, a to jest dla seryjnego mordercy niezwykłe, choć w alkoholizmie typowe (autor przypuszcza, że Arnold był jednak uzależniony). Ten właśnie, czynnik autodestruktywny, był bodajże w największym stopniu odpowiedzialny, za dziwaczne zachowanie Arnolda po zbrodni.
Bogdan Arnold reagował na niepowodzenia całkowitą rezygnacją. Zamiast podejmować jakiekolwiek wyzwanie rezygnował, gdy pojawiła się najmniejsza przeciwność. W tym właśnie momencie nałóg brał górę. Pił coraz więcej, m.in. „z powodu” obecności zwłok w mieszkaniu (bardziej lub mniej świadomie, antycypował fakt, jak to wszystko się skończy). Naprzemiennie wpadał w stany depresyjne i agresywne (nienawistne fantazje o kobietach). Gdyby spróbować wczuć się w jego sposób myślenia to można założyć, że kolejne ofiary ginęły, bo zginęła pierwsza, tak jakby chciał powiedzieć – zobaczcie co mi zrobiłyście, musiałem zabić choć nie chciałem, teraz zabiję za to, że zostałem do tego zmuszony wcześniej (Maria B., jak stwierdzili psycholodzy, była jedyną ofiarą, której na początku znajomości nie chciał zabić – nie planował tego). Można jednak podejrzewać, że pił „z powodu” wyrzutów sumienia, bo jak się tutaj podejrzewa, miał je (były tłumione i wyzwalały depresyjne stany, wpływały na wzrost nadużycia alkoholu, a tym samym też na odhamowanie impulsów i kolejne zbrodnie – tworzyło się błędne koło). Podejrzenie to jest związane z faktem zaistnienia próby samobójczej i całościowym spojrzeniem na sylwetkę sprawcy, które pozwala intuicyjnie zauważył w jego działaniach, wyraźne elementy autodestrukcyjne. Bogdan Arnold był od dawna na drodze ku samozniszczeniu. Dokonane morderstwa sprawiły, że przyśpieszył własną zagładę. Być może, nieświadomie, chciał być ujęty i chciał dostać wyrok śmierci.
W tym miejscu można dodać, iż rzekoma nekrofilia, o którą podejrzewano Arnolda, wzięła się prawdopodobnie z jego prób kopania zwłok prądem – innymi słowy z fantazji dziennikarzy, bo być może, co niektórzy pomyśleli, że podobnie jak Frankenstein, chciał je ożywić: „Po trzech dniach spania na tapczanie, w którym były zwłoki B., wyjąłem je z tapczanu i rozebrałem. Ponieważ były sztywne, podłączyłem do nich przewód elektryczny, aby spowodować zmiękczenie, ale w miejscu zetknięcia z przewodem nastąpiło zasmażenie i wtedy przewód ten odrzuciłem. Zwłoki te były już w procesie gnilnym”. Kontekst i związek czasowy tej wypowiedzi w stosunku do wydarzeń świadczy o tym, że Arnold chciał je zmiękczyć, by łatwiej nimi „operować”, podczas przenoszenia i rozkawałkowywania.
Obrona zażądała powtórnych badań, uznając za stany chorobowe cechujące Arnolda: oglądactwo, ekshibicjonizm, masochizm, skłonność do samogwałtu i sadyzm posunięty aż do nekrofilii (opinia nieuzasadniona). Sąd odrzucił wniosek i nie dopatrując się żadnych okoliczności łagodzących, skazał Bogdana Arnolda na śmierć. Jego ostatnim życzeniem była prośba o zgodę na wypalenie papierosa.
Wyrok zapadł 9 stycznia 1968 roku. Wykonano go 16 grudnia 1968 roku, o godz. 18:40. Kobiety śląskie odetchnęły z ulgą: „Dzięki sprawności milicji i obywatelskiej postawie społeczeństwa Bogdan A. nie wyruszył już na kolejne, piąte łowy” – pisała wówczas prasa.